poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Bretania


         Tegoroczne wakacje postanowilsmy spędzić nieco inaczej, z dala od zatłoczonych aglomeracji, upałów i gromad turystów. Wybraliśmy rzadko wybierany skrawek Europy, wybrzeże oceanu atlantyckiego w odległej Bretanii.
Celem podróży był mały camping niedaleko ujścia rzeki Aven, z dostępem do przepięknie położonej plaży, do której prowadziła ścieżka wśród łąk . . .

           Zawsze przed wyjazdem staramy się choć trochę poznać miejsce, w którym przyjdzie nam spędzić wakacyjny czas. Nieocenionym źródłem jest oczywiście internet. Ale nie ma to jak dotknąć kart prawdziwej książki, z której wyłoni się obraz okolicy. Tym razem trafiliśmy na wspaniały, niestandardowy przewodnik po okolicach ujścia rzeki Aven i nie tylko.
Książka Pani Moniki Handke to zbiór krótkich historii o okolicy, jej mieszkańcach i codziennym życiu, często niedostrzeganym dla "zwykłego śmiertelnika" , a co dopiero turysty.

"Monika Handke maluje, fotografuje, pisze, opowiada, rysuje listy do przyjaciół, uważnie patrzy na znaki i piękno świata. Jest w pogoni za zdarzeniami. Jej rzeczy plastyczne w pewien sposób zbierają wszystkie te doświadczenia powstając na pograniczach malarstwa, płaskorzeźby i rysunku, zwartego korpusu i przejrzystości, przestrzenności rzeczy, także światła i cienia. Ich autorka bowiem należy do rodziny artystów poszukiwaczy, ale tych, którzy nie przekreślają zasad warsztatowych w sztuce, lecz bratają je ze sobą na nowo"  (ze wstępu do katalogu, Danuta Wróblewska)
      
         Jadąc w okolice ujścia rzeki Aven mięlismy nadzieję na odnalezienie domu, który stoi nad jej brzegiem oraz na spotkanie z jej mieszkańcami aby choć trochę "poczuć" klimat opowiadań z usta autora. 
Udało się. 





       Dziękujemy Pani Moniko za spotkanie i historie, dzięki którym w krótkim czasie jaki było nam spędzieć w pięknej okolicy mogliśmy dostrzec tak dużo, a zwłaszcza za salikorny :-)

Dom na Aven, Monika Handke - fragmenty

            "Dom nad Aven nie jest bohaterem tych opowiadań, choc czasem pojawia się się nieznacznie gdzieś w tle. Załomocze okiennicą na wietrze, zaskrzypi deską podłogową, rozbłyśnie lampą w oknie. jest miejscem, wokół którego rozgrywają się historie ciekawe, zabawne, a czsem wzruszające. Jest lożą, z której oglądam codzienny spektakl nieba, jakże zmienny nad doliną Aven, i słucham niecichnącego koncertu ptasich głosów. Pachnący kuchennymi przyprawami, a czsem od święta, woskiem do podłóg. Zawsze jest otwarty dla gości i tak przyjazny, że wraca się do niego z radością."


          "Wśród zielonych wzgórz, pocietych żółtymi smugami janowca, wije się rzeka. Im bliżej ujścia, tym mniej jest zdecydowana, wyciąga rozczapierzone palce ku spływającym do niej strumieniom, jakby niespieszno jej było opuścić przyjazną okolicę i rozmyć się w falach ocenau...
... U stóp naszego domu bywa szeroka jak Wisła po wiosennych roztopach. Gdy fala przypływu sie cofa, odsłania połacie błyszczącego w slońcu mulistego błota, a rzeka wygląda jak odarta z ciała, z tętnicami strumieni na wierzchu.





            Jachty i łodzie tkwią unieruchomione w błocie na podporach jak inwalidzi o kulach, z niechlujnymi brodami wodorostów zwieszających się u stępki.



         W porze odpływów rzeka dostarcza jeszcze jednego bogactwa. Na granicy nadbrzeznej roślinności i mułu rosną salikorny. Niewielkie, osiągające do czterdziestu centymetrów roślinki, naładowane solą i witaminą C... "Solone różki" to moje dość wolne tłumaczenie... Są przepyszne i doskonale zdrowe w postaci świeżej sałatki, niezłe również w marynacie.


       W maleńkim porcie Camaret na półwyspie Crozon mgła utrzymuje się często do południa. Słońce przebija przez gęsty mleczny całun, zapalając iskierki na metalowych okuciach masztów...




ujście rzeki Aven o wschodzie słońca

           W Camaret jest cmentarzysko statków. Z piasku i mułu wyłaniają sie wręgi jak ogromne kości dinozaurów, przeżarte przez czas i wodę...

Cmentarzysk statków jest w Bretanii wiele. Większe i zupełenie małe, czasem tylko jedna łódź porzucona w nabrzeżnym mule. Można spotkać je wszędzie. Tak jak ciało marynarza czy rybaka zmarłego w czasie kampanii oddawano głębinom, tak jednostka stworzona, by pływać, umrzeć powinna własną śmiercią wśród fal. Dla ludzi morza spalenie lub rozebranie nie nadającego się już do eksploatacji kutra jest nie do pomyślenia.



            Trudno nie ulec urokowi wąskiej, krętej ścieżce pnącej się po lesistym zboczu nad zakolami rzeki, przeciskającej się pomiędzy głazami, niknącej w tunelach zieleni, na których końcu łąka mieni się całym kwietnym bogactwem w blasku słońca.
Pokusa odkrywania tego, co jest za linią horyzontu, popychała ludzkość ku dalekim wędrówkom, zdobywaniu nowych lądów. Ta sama przemożna, choć na maleńką skalę, siła sprawia, że chętnie dajemy  poprowadzić się nieznanej drodze – ciekawi, co zobaczymy za kolejnym zakrętem, co kryje się po drugiej stronie wzgórza. Każdy nowy widok zawiera w sobie obietnicę następnych, może jeszcze piękniejszych.
W Bretanii mimo rozwoju cywilizacji nie brak na szczęście tras do pieszych wycieczek. Dużą część wybrzeża opasuje kręta linia sentier cotier . . .








          O dziewiątej rano, nawet w upalne lato, bretońskie słońce nie przygrzewa jeszcze zbyt mocno. Łąki i ogrody piją chciwie poranną rosę, a świeża morska bryza daje wytchnienie przed kolejnym gorącym dniem. Nasza ulubiona plaża – wymyta nocnym przypływem, otulona liliowym cieniem skalnej doliny – jest jeszcze zupełnie pusta…
Jaki to piękny kraj! – zakrzyknął radośnie skośnooki turysta. Brodząc po kostki w gęstej zupie odpływu pełnego alg, nie przestawał się zachwycać. „Wszystko tu macie i nori, i wakame, to są prawdziwe przysmaki”. Dla japońskiego smakosza podwodny ogród odsłaniany przez bretońskie fale jest z pewnością przebogaty.

By podziwiać piękno podmorskich ogrodów, niekoniecznie trzeba mieć sprzęt do nurkowania. W czasie większych odpływów, w zagłębieniach skał czy na płyciźnie można oglądać pełen godności taniec roślin w rytmie oddechów morza, różnorodność ich barw i kształtów.

























          Czasem wystarczy jedno słowo, podrzucone przypadkiem, by utkać z niego wielobarwny klim opowieści. Dobremu bajarzowi wystarczy na pewno. Bretania jest z granitu i wszechobecny kamień stał się kanwą nie jednej historii. Niektóre są bardzo dawne, te nowe, tworzone z potrzeby chwili, też znajdą wdzięcznych słuchaczy.
W ciemnych leśnych gęstwinach często spotyka się ogromne głazy, omszałe, niekiedy przypominające fantastyczne zwierzęta czy ludzkie postacie. Te tajemnicze i pełne baśniowego uroku miejsca od wieków pobudzały ludową wyobraźnię.




          Horyzont znaczy cienka linia lasu. U naszych stóp rozciąga się ogromne pole megalitycznych głazów. Sterczą pionowo z ziemi, największe blisko, na wyciągnięcie ręki, im dalej, tym coraz mniejsze, co jeszcze potęguje wrażenie głębi i nieskończoności kamiennych rzędów.
         Jesteśmy w Carnacu, miejscu przyciągającym nie tylko miłośników prehistorii. Rozległe pola pokryte menhirami od dawna budziły zainteresowanie swoim pięknem i tajemniczym pochodzeniem. W jakim celu ludzie epoki neolitu zadali sobie trud ustawiania pionowo tak wielkiej ilości granitowych bloków i jak tego dokonali?



           Chodzenie po zakupy na rynek ma znaczenie nie tylko ze względu na jakość sprzedawanych tam towarów. Jest to tradycyjne miejsce spotkań wszystkich mieszkańców gminy. W kolejce do stoiska można wymienić ploteczki, przyjemnie ponarzekać na pogodę, wspólnie pomstować na dzisiejsze czasy, nawet jeśli portfele i koszyki są zupełnie nieźle zapełnione.










        Plaża pustoszeje po zachodzie słońca, wieczorny przypływ zmyje z rozgrzanego piasku pozostawione przez turystów śmieci, nad ranem znowu przypłyną do brzegu ławice ryb, by pluskać wesoło w promieniach wschodzącego słońca.